W programie „Eskalacja” w Radiu Sputnik Aleksandr Dugin sugeruje, że „mgła dyplomacji” w trwających negocjacjach USA i Rosji na temat Ukrainy skrywa o wiele większy i głębszy proces: podczas gdy Trump stara się wycofać USA z konfliktu z Rosją, aby skupić się na czymś innym, Rosja wyłania się jako pełnoprawne państwo cywilizacyjne, którego sednem jest duchowa odwaga i odbudowa historycznej tożsamości etnicznej.
Radio Sputnik, prowadzący program Escalation: Zacznijmy od najgorętszego tematu, który jest obecnie dyskutowany w światowych mediach. Chodzi o niedawne negocjacje między delegacją amerykańską a przedstawicielami Ukrainy na Florydzie oraz o to, że spodziewamy się wizyty Steve'a Witkoffa w Moskwie, aby kontynuować z nami proces negocjacyjny. Z Pana punktu widzenia, co Witkoff może ze sobą wnieść i czego możemy oczekiwać po tych negocjacjach w przyszłości?
Alexander Dugin: To oczywiście niezwykle ważny temat i nikt nie zna prawdziwego stanu rzeczy. Tak jak istnieje pojęcie „mgły wojny”, tak samo, jak najwyraźniej, istnieje „mgła dyplomacji”. W tym przypadku jest ona szczególnie gęsta. Każdy przeciek, każde ogłoszenie, każda analiza, która pojawia się w prasie, jest natychmiast dementowana przez strony zaangażowane. Dlatego niezwykle trudno jest zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje. To jest chyba sedno sprawy.
Mimo wszystko, pomimo tej gęstej mgły, można dostrzec kilka zasadniczych punktów, które moim zdaniem można uznać za stałe w tej sytuacji.
Po pierwsze, Trump, jak wynika ze wszystkich relacji, naprawdę chce wycofać się z tej wojny. Zamierza ją powstrzymać i przedstawić się jako rozjemca – to jego główny cel. Jest całkiem oczywiste, że jest głęboko obojętny wobec samej Ukrainy; nie ma tam żadnych poważnych interesów. Przygotowuje się teraz do interwencji w Wenezueli i nie wykluczam, że ma nadzieję przeprowadzić ją szybko i skutecznie, aby pokazać, jak takie problemy rozwiązuje się z prawdziwymi, dużymi graczami; a jednocześnie zaatakować [Putina]: „Hej, silny przywódco Rosji, Władimirze Władimirowiczu, dlaczego tak długo bawisz się Ukrainą?”. Innymi słowy, Trump nie ma najmniejszej ochoty walczyć o Ukrainę do samego końca, a tym bardziej zadać Rosji strategicznej klęski. Nie chce tego i nie widzi ku temu żadnej okazji. Skupia się na pokoju. To pierwsza stała.
Druga stała. W trakcie spotkań w Anchorage, negocjacji z Witkoffem i innych kontaktów na wysokim szczeblu – prowadzonych w imieniu Rosji przez grupę osób upoważnionych przez prezydenta Putina – wyłoniły się już zarysy tego, co mogłoby być dla nas minimalnie akceptowalne. Nie znamy szczegółów, ale istota jest jasna: powrót czterech nowych podmiotów, uznanie ich za część Rosji przez całą społeczność międzynarodową, zniesienie sankcji i surowych ograniczeń nałożonych na powojenne istnienie resztek Ukrainy. W istocie domagamy się uznania klęski reżimu kijowskiego. Tak, to nie jest całkowite zwycięstwo – Odessa, Charków, Nikołajew i inne terytoria pozostają pod kontrolą tego nazistowsko-terrorystycznego podmiotu, z którym walczymy. Ale wyznaczyliśmy pewien minimalny próg, po przekroczeniu którego, z dużym naciąganiem, można to uznać za zwycięstwo. To nasza czerwona linia, nasz ostateczny cel.
Trump, powtarzam, nie przejmuje się tym. Potrafi powiedzieć: dobrze, zróbmy to po twojemu, tylko szybko skończmy, a później się zastanowimy. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że nawet jeśli takie porozumienia zostaną osiągnięte, pozostaną niekompletne i niewiarygodne. Mogą zostać zmienione w każdej chwili przez samego Trumpa, jego następcę, Unię Europejską lub kogokolwiek innego. To nie jest trwały pokój, a jedynie chwila wytchnienia. Nie odnieśliśmy jeszcze wystarczająco przekonującego zwycięstwa, by dyktować ostateczne i nieodwracalne warunki. To chwila wytchnienia i pytanie brzmi, kto wykorzysta ją skuteczniej.
Nawet jeśli Trump zaakceptuje wszystkie nasze warunki z Anchorage, nawet jeśli powie: „Zgadzam się na wszystko, po prostu przestań”, to i tak będzie to tylko chwila wytchnienia. W obecnym stanie wojny po prostu nie jesteśmy w stanie osiągnąć trwałego, długotrwałego i zrównoważonego pokoju. Jedynie odkładamy kolejny etap. Wyjście naprzeciw Trumpowi, który pragnie zapisać się w historii jako rozjemca, to poważny krok z naszej strony, ponieważ usuwa bezpośrednie zagrożenie wojną nuklearną ze Stanami Zjednoczonymi, które wisi nad światem w ostatnich latach. Jest ku temu powód, a powodem jest właśnie to: tymczasowy rozejm na tym froncie, aby ludzkość miała trochę więcej czasu na po prostu istnienie.
Teraz Trump zdaje się mówić Rosjanom: OK, macie swoje powody, wyjdźmy naprzeciw; pozostaje tylko, żeby Europa i Ukraina to zaakceptowały. Ale Europa i Ukraina odpowiadają: nie ma mowy, pod żadnym pozorem. Z pewnością dodadzą do dokumentu co najmniej jeden, dwa, a nawet kilkanaście punktów, które są absolutnie nie do przyjęcia dla Moskwy – czy to będzie obecność wojsk zagranicznych, wkroczenie do NATO, przystąpienie do UE, nieuznanie terytoriów itd. Jeden taki punkt i negocjacje natychmiast się załamią. Właśnie to się teraz dzieje.
Zatem oferowany nam pokój nie jest tym, którego tak żarliwie pragniemy. To tylko chwila wytchnienia przed nową wojną, a oni wręcz próbują nam jej odmówić. Wygląda to mniej więcej tak: namawiają nas na spektakl, którego kategorycznie nie chcemy oglądać, bilety już kupione, niechętnie się zgodziliśmy, a teraz okazuje się, że musimy zapłacić trzy razy więcej i stać w kolejce przez trzy godziny. Dokładnie tak to wygląda.
Witkoff nadejdzie, my znów podkreślimy nasze czerwone linie grubym markerem, a oni odejdą, by myśleć dalej. Dla Zełenskiego i jego europejskich patronów podpisanie takiego planu oznaczałoby polityczną śmierć, całkowity upadek wszystkich ich niewystarczających oczekiwań. Dla nas to nie jest zwycięstwo. Trump ogłosi zwycięstwo: powie, że powstrzymał kolejną wielką wojnę. Dla reżimu w Kijowie taki pokój jest rzeczywiście równoznaczny ze śmiercią. I dla nas również nie jest pożądany. Skupiamy się na całkowitym zwycięstwie i na wyeliminowaniu przyczyn, które sprawiły, że ta wojna stała się nieunikniona.
Dlatego właśnie mgła dyplomacji jest teraz szczególnie gęsta: wszystko dosłownie wisi na włosku. Pokój na naszych minimalnych warunkach to akceptowalne mniejsze zło, ale wciąż zło. Znacznie lepiej jest kontynuować ofensywę i w pełni osiągnąć cele Specjalnej Operacji Wojskowej. Zwłaszcza że Trump ewidentnie nie ma ochoty na wojnę nuklearną.
Prowadzący: Czasami wydaje się, że sam Kijów nie jest zbyt chętny do podpisywania czegokolwiek, biorąc pod uwagę skład zespołu negocjacyjnego. Początkowo głównym negocjatorem był Jermak, o którym teraz krąży wiele plotek. Umerow również jest częścią delegacji i również jest zamieszany w aferę korupcyjną. Czyżby celem było późniejsze stwierdzenie: to skorumpowani urzędnicy, nie mieli prawa niczego podpisywać?
Aleksandr Dugin: Można oczekiwać wszystkiego od reżimu kijowskiego, ale początkowo nie było i nie ma tam ani jednej osoby, która nie byłaby jednocześnie skorumpowanym urzędnikiem, terrorystą, nazistą, czy po prostu upośledzonym umysłowo szaleńcem. Zostali wybrani właśnie na tej zasadzie. Dlatego mówimy: nie ma tam legalnej władzy i być nie może – pojawi się dopiero po całkowitym wyzwoleniu i utworzeniu nowego, przyszłego rządu. Kwestia legalności jest tu drugorzędna. Najważniejsza jest równowaga sił.
Stany Zjednoczone nie chcą teraz z nami bezpośredniej wojny. Szanujemy tę decyzję i jesteśmy gotowi ją poprzeć. Jeśli chodzi o to, jak dokładnie uniknąć wojny ze Stanami Zjednoczonymi, wszystkie środki są dobre. Przecież oni również negocjują z terrorystami: dają im autobus, jedzenie, czasem nawet samolot – do pewnego momentu, a potem ścigają ich i niszczą jak wściekłe psy. To samo można zrobić z przywódcami w Kijowie: podpisać dziś jakieś dokumenty, a jutro, gdy nadarzy się okazja, wyeliminować całą tę bandę terrorystów.
Wzięli na zakładników cały kraj, Kościół prawosławny, własną ludność i największy w Europie obiekt jądrowy. To jeden z najpotężniejszych i najbardziej potwornych ataków terrorystycznych w historii nowożytnej – porównywalny z atakami ISIS i Al-Kaidy, które są w Rosji zakazane. To, czy Umerow jest skorumpowany, czy nie, jest dla nas zupełnie nieistotne. To terroryści, kropka.
Ameryka porzuca teraz ten reżim w ten sam sposób, w jaki porzuciła ISIS i Al-Kaidę, które sama stworzyła: najpierw ich wspierają, uzbrajają i finansują, a potem, gdy projekt staje się niepotrzebny, bombardują i niszczą. Dlatego zupełnie nieistotne jest, kto dokładnie podpisze dokumenty po ich stronie.
Dla nas rozejm to nieprzyjemna, ale możliwa pauza, która jedynie opóźni eskalację, ale w żaden sposób nie usunie jej z porządku obrad. Znacznie lepiej jest kontynuować wyzwalanie Ukrainy bezpośrednimi środkami militarnymi – tymi, które, dzięki Bogu, w końcu zaczęliśmy odnosić sukcesy.
Walczyliśmy z Zachodem na tym terytorium nie raz: w czasach wielkiej biedy, z Mazepą przeciwko Szwedom, ze Skoropadskim przeciwko Niemcom i z Banderą przeciwko Hitlerowi. Mniej więcej raz na sto lat znaczna część Ukrainy staje po stronie kolejnego zachodniego agresora. Taki jest ten naród pogranicza, ten zdradziecki naród, ten judaszowy naród. Nie wszyscy, oczywiście – są wśród nich bohaterowie, święci i sprawiedliwi. Ale wśród łajdaków, terrorystów i morderców nie ma prawowitych ani nieskorumpowanych przywódców.
A ponieważ ten kraj nie istnieje i nigdy nie istniał jako niezależny byt historyczny, jest teraz po prostu polem bitwy między Rosją a zbiorowością Zachodu. I tyle.
Prowadzący: Zakończmy temat negocjacji. Rozmawialiśmy o motywach Ameryki i o tym, czego chcemy. Ale co, jeśli Europa wkroczy, a kolejny Johnson powie: niczego nie podpisujemy, wszystko idzie zgodnie z planem, walczmy dalej?
Aleksandr Dugin: To całkiem możliwe i, szczerze mówiąc, mam nawet nadzieję, że tak się stanie. Dopóki nie wyzwolimy całej Ukrainy i nie spojrzymy z prawdziwym zagrożeniem w stronę europejskich stolic, oni niczego nie zrozumieją i nie będą chcieli zrozumieć. Dla nich nawet częściowa porażka będzie absolutną katastrofą, ostatecznym politycznym samobójstwem. Dla nas będzie to po prostu niewygodny, bolesny kompromis, w istocie Mińsk-3.
Jeśli nie wykorzystamy tej chwili wytchnienia na całkowitą, totalną militaryzację społeczeństwa i gospodarki, jesteśmy skończeni. Zachód wykorzystuje swój czas z gwarantowaną skutecznością. Niech więc zerwą umowę, niech kolejny Johnson lub ktokolwiek inny się wtrąci – to tylko kolejna, bardzo wygodna wymówka, żeby nie iść na to nienawistne widowisko, do którego i tak nikt nie mógłby nas zmusić z własnej woli.
Prowadzący: Wracając do tematu ukraińskich skandali na najwyższym szczeblu: kto, Pana zdaniem, mógłby zająć miejsce szefa urzędu lub głowy państwa? Media wymieniają różnych kandydatów.
Aleksandr Dugin: Trudno powiedzieć. To po prostu banda terrorystów, nic więcej. Nie ma tam normalnych, porządnych ludzi. Nie ma znaczenia, kto kogo wypycha, kto kogo żywcem zjada. Zełenski może zostać – jest przebiegły, zmienia pozycję co pięć minut, to prawdziwy komik, błazen i narkoman na dokładkę. Dla nas to nie ma znaczenia. Liczy się tylko jedno: codzienne natarcie naszych wojsk, by wyzwolić nasze historyczne ziemie. Wszystko inne to tylko drobne walki wewnętrzne w stadzie hien.
Prowadzący: Dmitrij Pieskow właśnie potwierdził, że jutro Władimir Putin przeprowadzi rozmowy ze Stevem Witkoffem, specjalnym wysłannikiem prezydenta Stanów Zjednoczonych. W ostatniej części naszego programu ostrzegałem, że mam jedno pytanie, które na pewno zadam. Dotyczy ono skandalu korupcyjnego, który toczy się obecnie na Ukrainie, i związanych z nim przetasowań w lokalnej polityce. Mam bardzo wyraźne przeczucie, że wszyscy teraz aktywnie próbują się wybielić kosztem człowieka, który już całkowicie się zdyskredytował. Nagle pojawiają się publikacje: najbliżsi współpracownicy Jermaka rzekomo stworzyli tajny czat, aby obalić „złego człowieka”, który ukradł państwowe pieniądze. Jest cała fala tekstów w klasycznym duchu „car jest dobry, bojarzy są źli”: nic nie wiedzieliśmy, jak to możliwe, najbliższa osoba nas zdradziła… Czy nie czujecie, że właśnie to dzieje się teraz?
Aleksandr Dugin : Myślę, że jesteśmy świadkami dość rutynowej, banalnej i niezwykle prostej operacji mającej na celu zmuszenie Zełenskiego do zaakceptowania rosyjskiej wersji traktatu pokojowego. Tym razem, moim zdaniem, jest to dzieło administracji Trumpa. Po przejęciu władzy, przejął on kontrolę nad szeregiem struktur służb specjalnych – Narodowym Biurem Antykorupcyjnym Ukrainy, Specjalną Prokuraturą Antykorupcyjną i innymi – które zostały utworzone dawno temu jako instrumenty zewnętrznej presji na reżim w Kijowie. Teraz te instrumenty są w pełni wykorzystywane.
Istota jest prosta: zmusić Zełenskiego do podpisania tego, co sformułowaliśmy. Oczywiście wszyscy tam są skorumpowani do szpiku kości i można zbudować dowolną konfigurację: dziś głównym skorumpowanym urzędnikiem jest Zełenski, jutro Załużny, pojutrze ktokolwiek inny. Wszystkich tych terrorystów można w każdej chwili uznać za skorumpowanych. Który z nich jest „dobry”, a który „zły”, to pytanie zupełnie bez sensu.
Najważniejsze jest teraz to, że Trump zyskał wpływy, w tym na ukraińskie służby specjalne, a Ukraina jest terytorium całkowicie zależnym, niczym farma dla wielkiego białego pana z Waszyngtonu. Teraz ci niesforni łobuziaki, którzy szaleją jak na weselu w Malinówce, są po prostu sprowadzani do opamiętania: niektórzy są po cichu rozstrzeliwani na podwórku, inni są tak przerażeni, że sikają w spodnie. Kontrola zewnętrzna jest tam od dawna mocno ugruntowana, bez żadnej suwerenności. Nikt nigdy nie interesował się opiniami swoich polityków, społeczeństwa ani gazet i nikt się nimi teraz nie interesuje.
Trump, jako biznesmen, dokonuje audytu swoich aktywów: po prostu zamyka lub przeformatuje te, które są nieopłacalne i bezużyteczne. Zasada jest wszędzie taka sama: jeśli chcesz osłabić lub usunąć jakąś osobę, uderzasz w jej najbliższe otoczenie, więzisz jej asystentów, oskarżasz o korupcję, a jednocześnie albo szukasz posłuszniejszego następcy, albo zmuszasz ją do milczenia i wykonywania poleceń starszych towarzyszy.
Dlatego nie ma „społeczeństwa ukraińskiego” i nigdy nie było. Nie ma też Ukraińców jako bytu historycznego – są tylko najemnicy brygady terrorystycznej i ich zakładnicy. Globaliści celowo stworzyli tę sieciową antyrosyjską nację z naszych własnych ludzi lub z bliskich – tylko po to, by zadać nam maksymalne cierpienie. I trzeba przyznać, że im się to udało. Sztuczne państwo to doprawdy straszna rzecz.
Cała ta „afera korupcyjna” jest więc przezroczysta jak szkło, a korupcja nie ma z nią nic wspólnego. Trump potrzebuje tylko, żeby Zełenski szybko podpisał nasze warunki. Zełenski oczywiście stawia opór – rozumie, że oznaczałoby to dla niego polityczną, a być może i fizyczną śmierć. Europejczycy go dopingują: „Wytrzymaj, skonfiskujemy rosyjskie aktywa i dorzucimy trochę więcej”. Okazuje się, że to tonący okręt albo jaskinia złodziei otoczona przez oddziały prewencji: w środku toczą się również wewnętrzne spory – kto co powiedział, kto na kogo spojrzał podejrzliwie, biegający i krzyczący donosiciele.
Czy Trump zmusi Zełenskiego do podpisania wszystkiego, czego żądamy? Dla nas, powtarzam, to nie są najkorzystniejsze warunki. To jak pójście na spektakl, którego nienawidzimy bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Z różnych, skomplikowanych powodów jesteśmy tam wabieni, a na naszej drodze pojawiają się przeszkody. Dlatego każda nowa przeszkoda jest dla nas ulgą, kolejnym wiarygodnym powodem, by nie oglądać tego nienawistnego spektaklu o „pokoju”.
Pieskow właśnie potwierdził, że Rosja jest gotowa do negocjacji. Dyplomatyczna mgła trwa – i słusznie, bo w takiej sytuacji nie ma innego wyjścia. Ale nie damy się zwieść tym korupcyjnym gierkom. Rozumiemy jasno: Ukraina to ucieleśniona korupcja, tylko gorsza – to terroryzm, aktywny terroryzm, mordercy i maniacy. Kogo sądzić, kogo ułaskawić, kogo zrehabilitować – to ich wewnętrzna sprawa, nas to w ogóle nie dotyczy. Niech kradną dalej, niech kradną wszystko, niech się dławią tymi dolarami – byleby tylko przestali zabijać ludzi: naszych i swoich.
Prowadzący: Przejdźmy do naszych wewnętrznych spraw rosyjskich. Opublikowano bardzo ważny dokument – „Strategię państwowej polityki narodowej Federacji Rosyjskiej na okres do 2036 roku”. Zawiera on dwa kluczowe wskaźniki ilościowe: co najmniej 95% obywateli powinno czuć ogólnorosyjską tożsamość obywatelską, a co najmniej 85% powinno pozytywnie oceniać stan stosunków międzyetnicznych. Pytanie: Czy te wskaźniki można obiektywnie zmierzyć za pomocą badań socjologicznych?
Aleksandr Dugin: Wie Pan, socjologia to niezwykle złożona dziedzina. Jestem doktorem socjologii i mogę z całą pewnością stwierdzić, że głęboko błędne i wręcz niemożliwe jest traktowanie badań socjologicznych jako precyzyjnych pomiarów, tak jak w fizyce czy matematyce. Każde sformułowanie pytania samo w sobie dopuszcza wielość interpretacji, niuansów i kontekstów. Niemniej jednak możliwe jest uzyskanie pewnych przybliżonych, choć nie do końca dokładnych, reprezentacji w oparciu o prawidłowo przeprowadzone badania. Jest to, ogólnie rzecz biorąc, użyteczne narzędzie, ale nie jest to nauka matematyczna. Kiedy próbujemy przełożyć procesy społeczne na liczby, natychmiast rozumiemy, że liczby te nie są całkowicie dokładnymi wartościami, lecz raczej trendami, wektorami, kierunkami ruchu. Dlatego nie da się ściśle i rygorystycznie obliczyć poziomu tożsamości rosyjskiej ani rzeczywistej równowagi w stosunkach międzyetnicznych z kalkulatorem w ręku. Jest jednak nie tylko możliwe, ale wręcz konieczne zidentyfikowanie trendów i ogólnych kierunków.
Wróćmy jednak do samego dokumentu. Moim zdaniem, jest on prawdziwie historyczny i epokowy. Zawiera tak wiele wspaniałych, głębokich i przełomowych idei, że stał się jednym z centralnych tekstów światopoglądowych naszych czasów, obok Dekretu nr 809, Koncepcji Polityki Zagranicznej i Dekretu nr 314 o edukacji historycznej.
O co tu chodzi? Po pierwsze, na poziomie oficjalnego dokumentu, na poziomie koncepcji państwa, po raz pierwszy zostaje to powiedziane wprost i jednoznacznie: Rosja jest państwem cywilizacyjnym. Choć teza ta została już zapisana w Koncepcji Polityki Zagranicznej, teraz wkroczyła również do polityki wewnętrznej.
Rosja jest państwem-cywilizacją zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie. To fundamentalnie ważne. Nie jest to po prostu państwo-narodowe w rozumieniu westfalskim, ale państwo-cywilizacja, które jednoczy wiele różnych narodów, czyli byt ponadnarodowy (jeśli można tak powiedzieć) i, niewątpliwie, ponadetniczny, o strategicznej jedności. Jest to stwierdzone już w pierwszych zdaniach dokumentu. To niezwykle ważne. Teraz termin „państwo-cywilizacja” nabrał pełnego znaczenia prawnego.
Drugim fundamentalnym punktem jest potwierdzenie centralnej, systemotwórczej roli narodu rosyjskiego. Naród rosyjski jest rdzeniem, sercem naszej tożsamości, strażnikiem naszego kodu kulturowego, nosicielem całej naszej cywilizacji. Wyraźnie podkreślono: nigdy sami – w kształtowaniu tego kodu uczestniczyły również narody bratnie i inne grupy etniczne, ale mimo to jasno i jednoznacznie stwierdzono, że naród rosyjski jest najważniejszy, centrum, rdzeniem.
To nie powód do dumy – duma w ogóle nie leży w rosyjskim charakterze. Nasza tożsamość jest otwarta, zorientowana na miłość, a nie na dominację. I to również jest głęboko rosyjskie. Ale konkretnie rosyjskie, zwróćcie uwagę. Niech wszystkie inne grupy etniczne przyjmą rosyjską tożsamość z otwartością, miłością, głębią, odwagą i patriotyzmem – przyjmą ją i pokochają – a wtedy, w oparciu o szacunek dla sedna naszej historycznej tożsamości, dla wielkiego rosyjskiego narodu noszącego Boga, zbudujemy prawdziwie braterskie stosunki międzyetniczne i harmonijną równowagę etniczną, o której mówi ta koncepcja.
Koncepcja jest wspaniała i szczególnie ważne jest, abyśmy stopniowo i konsekwentnie odchodzili od pojęcia „narodu”. Jeszcze nie całkowicie – pozostały dwa lub trzy ślady wcześniejszych dokumentów, w których liberalni prowokatorzy próbowali zniszczyć naszą cywilizację-państwo, wprowadzając obce konstrukty, takie jak „naród obywatelski” lub „naród ogólnorosyjski”. Wydaje się, że te resztki zostały zachowane dla zachowania formalnej ciągłości. Poprzednia koncepcja była liberalna i rusofobiczna; obecna jest autentyczna, pełnoprawna i euroazjatycka. Jako osoba studiująca etnologię, która napisała podręcznik „Etnosocjologia” , przez wiele lat prowadziła zajęcia i zasadniczo zinstytucjonalizowała tę dziedzinę w Rosji, jestem dogłębnie zorientowana w temacie.
Od lat 90. XX wieku naszą społeczność akademicką tworzyli ludzie, którzy rzekomo studiowali etnologię i antropologię, ale w rzeczywistości po prostu pracowali dla ośrodków zachodnich, przekazując im dane z monitoringu konfliktów. Niestety, ich wpływ był ogromny, ale teraz gwałtownie zmalał, a nowa koncepcja ledwo odzwierciedla ich obecność – to zaledwie kilka śladów, wyeksploatowanych przez Zachód, z czasów liberalnej i zachodnioeuropejskiej dominacji w naszej dziedzinie akademickiej.
Co najważniejsze, porzucamy koncepcję „narodowości”. Nadal znajduje się ona w Konstytucji, ale po każdym „międzynarodowym” lub „wielonarodowym” pojawia się teraz w nawiasie „międzyetniczny” lub „wieloetniczny”. Bo naród = suwerenność polityczna. Słowo „naród” zasadniczo oznacza „państwo”.
Jeśli istnieje naród, to istnieje roszczenie do państwowości. To bezpośrednie podważenie jedności Rosji.
Mówiąc o „etnosie”, mamy na myśli kulturę, pochodzenie, język, historię, a czasem tożsamość etniczno-religijną danej społeczności. To nasza kwitnąca złożoność, nasze bogactwo, fundament harmonii i siły. Jednak wiązanie przynależności etnicznej z suwerennością polityczną jest absolutnie niedopuszczalne. To właśnie konstytuuje naród. Pojęcie „narodu” zawsze, koncepcyjnie, naukowo i, co najważniejsze, prawnie, implikuje pewien stopień suwerenności politycznej.
Zatem samo użycie słowa „naród” w wieloetnicznym, wieloetnicznym rosyjskim państwie-cywilizacji nieuchronnie zakłada istnienie pewnych suwerennych bytów politycznych i podkłada pod Rosję tykającą bombę zegarową. Tak, dopóki mamy silne, patriotyczne przywództwo i wyjątkowego historycznego przywódcę, który uratował kraj przed rozpadem i przywraca mu suwerenność, nie ma zagrożenia. Ale to właśnie z powodu koncepcji „narodu” w republikach związkowych upadł Związek Radziecki. Dlatego właśnie zrobiliśmy teraz ogromny krok naprzód: po każdym „narodowym” stawiamy w nawiasie „etniczny”, podkreślając, że mówimy o kulturze, języku, tradycjach i życiu codziennym – a nie o polityce i suwerenności.
A jednak nawet w tym błyskotliwym dokumencie pozostają pewne zapisy, które mogą nas drogo kosztować. Na przykład wzmianka o „jednym narodzie obywatelskim” to bezpośrednie unicestwienie narodu rosyjskiego i depersonalizacja wszystkich innych grup etnicznych, zjednoczenie według liberalnych standardów, w tym migrantów. Podważa to fundamenty tożsamości. Doskonale rozumiem, dlaczego takie sformułowania się utrzymują: zachodnie lobby w naszej humanistyce, niestety, wciąż jest bardzo żywe – pomimo czterech lat Specjalnej Operacji Wojskowej, pomimo kursu ku nowemu światopoglądowi. W jakiś sposób udało im się przemycić do tekstu wywrotowe koncepcje „społeczeństwa obywatelskiego”, „narodu rosyjskiego” i samo słowo „narodowy”.
Narodowość = suwerenność polityczna. Właśnie to oznacza. We Francji narodowość to kwestia przynależności do państwa: jesteś Francuzem i tyle. Nie ma znaczenia, czy jesteś Algierczykiem, Marokańczykiem, Afrykaninem, Arabem, Chińczykiem czy Rosjaninem – jeśli jesteś obywatelem Francji, twoja narodowość jest francuska. Gdziekolwiek pojawia się słowo „naród”, natychmiast pojawia się kwestia suwerenności.
Dlatego nazywanie naszych republik „narodowymi” jest błędne – oznaczałoby to uznanie ich prawa do suwerenności. Dziś rząd jest silny – nikt by się na to nie odważył. Ale gdyby osłabł choćby nieznacznie, los Związku Radzieckiego powtórzyłby się w Rosji. Terminów politycznych w dokumentach państwowych nie można traktować lekceważąco ani arogancko: błędne definicje prowadzą do wojen, konfliktów i rozpadu, podczas gdy poprawne nazwy gwarantują dobrobyt, bezpieczeństwo, stabilność, przyjaźń między narodami i harmonię międzyetniczną.
Musimy raz na zawsze położyć kres słowu „naród”. Nie ma czegoś takiego jak naród – jest cywilizacja-państwo. To inny kontekst, inne terminy, inna filozofia polityczna i prawna.
Dlatego też należy kontynuować pracę nad dostosowaniem wszystkich aktów prawnych, dokumentów i koncepcji do podstawowych zasad państwa-cywilizacji – tak samo konsekwentnie, jak trwa praca nad wartościami tradycyjnymi, edukacją historyczną i wdrażaniem tych dwóch naprawdę wspaniałych koncepcji: polityki zagranicznej i polityki wewnętrznej.
Prowadzący: I na koniec pytanie o nowe prawo: od 1 marca zostanie wprowadzony mechanizm cofania lub odmawiania licencji dystrybucyjnych filmom, które dyskredytują tradycyjne rosyjskie wartości duchowe i moralne. Czy pomoże to usprawnić ramy prawne, o których dyskutowaliśmy?
Aleksander Dugin: Oczywiście, i to bardzo. To naprawdę wspaniała, długo oczekiwana inicjatywa. Jeśli otwarcie uznamy tradycyjne wartości za fundament państwa, to żądanie ich bezwarunkowego poszanowania na poziomie kultury i sztuki jest nie tylko logiczne, ale i fundamentalnym wymogiem etycznym, społecznym i kulturowym dla wszystkich, którzy uważają się za twórczych. Wszystko, co jest sprzeczne z tymi wartościami, bezpośrednio niszczy nasz naród, zatruwa jego duszę. Jest toksyczne, absolutnie niedopuszczalne.
Wszystkie filmy – i każde dzieło sztuki – powinny być tworzone z nadrzędnym celem triumfu ducha nad materią. Jeśli bohater, nawet w serialu telewizyjnym czy reklamie, jest przedstawiany jako istota kierująca się wyłącznie materialnym wzbogaceniem, zyskiem i konsumpcją, należy to spotkać z ostrą krytyką. Dominacja ducha nad materią jest jedną z fundamentalnych, najgłębszych tradycyjnych wartości naszego narodu. To właśnie z tej duchowej zasady, niczym z czystego źródła, wypływają wszystkie inne: sprawiedliwość, miłość do ojczyzny, zdrowa rodzina i prawdziwy patriotyzm.
A nosicielem tego ducha, jego głównym strażnikiem i wyrazicielem jest przede wszystkim naród rosyjski. To nasza najgłębsza, najświętsza, tradycyjna wartość, rdzeń naszej cywilizacji.
https://www.arktosjournal.com/p/the-fog-of-diplomacy-and-the-civilization?utm_source=substack&utm_campaign=post_embed&utm_medium=email